Blok nr 8

Strony

piątek, 5 czerwca 2015

Know how, czyli wakacje z małym dzieckiem

To już ostatnia porcja fotograficznych wspomnień z naszej podróży. Należała do bardzo udanych i nasze dziecko w znacznej mierze się do tego przyczyniło. Już od najmłodszych miesięcy życia Jaś wiele podróżował o czym wielokrotnie wspominałam. Były to podróże raczej niedalekie i zwykle monotematyczne, o lekarskim zabarwieniu. Staraliśmy się jednak umilać życie małemu Jasiowi (i sobie oczywiście również) i wyjeżdżaliśmy w góry (o tu i tu) bądź nad morze (tu, tu i tu), a nawet do Niemiec (tutaj plus kilka migawek tutaj) i Norwegii (o tu). Dlatego wyjeżdżając do Włoch, nawet przez sekundę nie staliśmy przed dylematem czy i jak, bo wiedzieliśmy, że damy radę. Podróżowanie z dzieckiem daje mnóstwo radości i satysfakcji, jednak trzeba się do niego odpowiednio przygotować. Oto kilka naszych zasad:

1. Dziecko, jak każdy z nas, ma swoje prawa. Należą do nich między innymi możliwość gonienia gołębi albo kotów, możliwość pójścia w stronę wozu strażackiego, albo w każdą inną stronę, gdzie jest coś ciekawego, bieganie, skakanie, zbieranie kamieni, podrzucanie piachu i takie tam. Da się wyczuć respektowania jakich praw dziecko się domaga. A tak poważnie, każdy rodzic najlepiej zna swoje dziecko i wie, kiedy jest najbardziej szczęśliwe i jeśli wakacje mają być fajne dla wszystkich, trzeba po prostu szanować wybory tych najmniejszych.


2. Trzeba wykazać się sprytem. Przy jego braku możesz skończyć goniąc gołębie przez 5 godzin. Trzeba wykazać się inicjatywą, by zachęcić dziecko do zmiany miejsca/kierunku/środka transportu. Spryt przydaje się również przy stoiskach z wakacyjnymi badziewiami, które dzieci uwielbiają i za nic w świecie nie chcą się od nich oddalić póki mu czegoś nie kupisz. Ale jak wiadomo Ryanair pozwala tylko na 15 kg. Żeby w drodze powrotnej nie płacić za trzydzieści kilo nadbagażu (w postaci plastikowych autek, piłek, dmuchanych balonów, grających ptaszków i skaczących piesków) miej w zanadrzu coś co odciągnie dziecka uwagę. Mogą to być np. bańki mydlane, albo jakaś dawno niewidziana zabawka. Dodatkowo, zawsze wszystko tłumaczymy Jasiowi i nawet jeśli w pojedynczej sytuacji wydaje się to zupełnie bez sensu, na dłuższą metę daje świetne rezultaty. Czasem nie potrzeba wielu słów, by dobrowolnie zrobił to, o co go prosimy. Należy się jednak przygotować, że plan podróży może ulec nieznacznym modyfikacjom.

3. Trzeba być gotowym na każdą opcję. Na przekąskę, na wymioty, na ciepło, na zimno, na nudę, na mokro... Podczas wyjazdu trzeba być bardzo dobrze zorganizowanym i wszystko, co niezbędne mieć zawsze przy sobie. Dzięki temu można uniknąć wielu stresowych sytuacji.

4. Przydaje się wygodny wózek. Podczas wyjazdu Jaś drzemał w samochodzie bądź w wózku właśnie. Miał w nim dużo miejsca oraz sporą budkę, która chroniła go od słońca i wiatru. Jeśli chcieliśmy wyjść wieczorem, usypialiśmy Jasia w wózku i szliśmy np. do restauracji (gdy zostawaliśmy w mieszkaniu, to Jaś usypiał nas). Jeśli dziecko jeszcze nie chodzi (tak było podczas naszej wyprawy do Oslo) wózek pełni jeszcze ważniejszą rolę, bo dziecko spędza w nim więcej czasu. Dodatkowo bardzo przydatne są wtedy chusta lub nosidło, bo nawet najwygodniejszy wózek może się znudzić.

5. A propos punktu 4. istotne jest miejsce zamieszkania. Optymalne jest centrum miasta lub miejsce, do którego w łatwy sposób można dotrzeć metrem/autobusem. Nie trzeba wtedy tracić dużo czasu na dojazdy, a wieczorem, jak pisałam wcześniej, można wyjść na romantyczną kolację.

6. Bardzo ważny jest dla mnie dostęp do własnej kuchni. Dlatego korzystamy z serwisu airbnb.com i wyszukujemy całe mieszkania do wynajęcia. Własna kuchnia to spora wygoda, szczególnie przy dziecku. Codziennie przygotowuję śniadania oraz coś co zabieram później "na drogę". Jest to ważne szczególnie przy dzieciach "wybrzydzających". Jaś do takich nie należy. Jadł z nami obiady, bo wszystko mu smakuje (a kuchnia włoska to prawdziwy raj: ravioli, makarony, risotta...). Tylko w wyjątkowych sytuacjach dostawał coś rezerwowego. Przy bardziej wymagających dzieciach lub mniejszych (które nie jedzą jeszcze wszystkiego) trzeba się przygotować wcześniej. My zawsze mieliśmy ze sobą banana lub inny owoc, jogurt naturalny, bułkę/chleb, wodę.



























7.Gdy na jedno dziecko przypadają dwie osoby pilnujące, jest oczywiście łatwiej (przy większej ilości podopiecznych nie mamy jeszcze doświadczenia). Uważam jednak, że wszystko zależy od nastawienia. W Mediolanie musiałam spędzić kilka dni sama z dzieckiem i nie miałam z tym żadnego problemu. Planowałam dzień uwzględniając Jasia potrzeby i cieszyłam się, że jesteśmy na wakacjach. Naprawdę, nie pojawił się podczas tego czasu żaden większy problem. Gdy było trzeba znieść wózek do metra, zaraz pojawiała się jakaś dobra, pomocna dusza. To samo gdy musiałam coś przenieść, przytrzymać, etc. Wystarczył uśmiech i dobre nastawienie.

8. Zawsze bądź w zasięgu wzroku dziecka, żeby czuło się bezpiecznie. Uważam, że bardzo nieodpowiednie, no dobra - głupie, jest mówienie dziecku, np. że sobie pójdziesz. Ono ma czuć się bezpiecznie, a okazywanie swojej słabości w ten sposób, to na pewno najgorsze rozwiązanie.

9. Take it easy i ciesz się, że jesteście razem.

Peace!

Na zdjęciach: Mazara del Vallo, ruiny starożytne w Selinunte oraz Bergamo, gdzie przesiadaliśmy się na drugi samolot.



środa, 3 czerwca 2015

Scopello i Erice, esencja Sycylii

Dzisiaj przyszła pora na nasze najpiękniejsze wspomnienia z Sycylii. Moim pozostanie Scopello. Dawna fabryka tuńczyka położona tuż przy malowniczej plaży. Z każdej podróży, oprócz wielu zdjęć, przywożę jedno bardzo żywe wspomnienie. Dotyczy ono zawsze miejsca, które mnie urzekło, zachwyciło, przyspieszyło bicie serca i wstrzymało nieco oddech. Wciąż żywe jest wspomnienie wschodu słońca na szczycie góry, ponad chmurami Madery. Tak samo żywe pozostanie wspomnienie starej fabryki tuńczyka w północnej Sycylii. Stare mury przetwórni, skały wystające z morza i lazurowa woda. Zapamiętam je na długo. Scopello znajduje się tuż przy wejściu do rezerwatu Zingaro. Trzeba go przemierzać pieszo, a w nagrodę dostaje się góry, lasy i lazurowe morze. Gdy kompan naszych podróży nieco podrośnie, a my zdecydujemy się wrócić na Sycylię, na pewno nie pominiemy tego punktu programu.

Tego samego dnia odwiedziliśmy jeszcze jedno urzekające miejsce. Śmiało mogłoby konkurować ze Scopello o laur najpiękniejszej retrospekcji. Erice, miasto na szczycie góry. Odwiedziliśmy je tuż przed zachodem słońca, wydawało się opuszczone i dziwnie ciche. Wyglądające dokładnie tak jak setki lat temu, gdy zamieszkiwali je Elymowie. Gdy zwiedzaliśmy starą twierdzę znajdowaliśmy się dokładnie w środku chmur, które przemykały pomiędzy nami w szalonym tempie. I czuliśmy się jak w jakiejś włoskiej Transylwanii. Za chwilę, po drugiej stronie wzgórza, obserwowaliśmy skąpane w zachodzącym słońcu wyspy Eolskie i wybrzeże północnej Sycylii. Ważnym punktem programu była również słynna cukiernia Marii Gramatici. Była wychowanką sióstr zakonnych, które niegdyś miały wyłączność na tworzenie lokalnych specjałów, nauczyła się od nich tej sztuki i otworzyła cukiernię. Po obejściu miasta wróciliśmy szybko, by przed zamknięciem, dokupić tych nieziemskich słodkości.  

W naszym planie dnia znalazły się jeszcze Castellamare del Golfo, przybrzeżne miasteczko z pięknymi widokami, gdzie zatrzymaliśmy się tylko na chwilę oraz Capo san Vito, na którego plażach spędziliśmy nieco czasu rozkoszując się śmiechem dziecka, które właśnie znalazło się w piaskowym raju.