Blok nr 8

Strony

środa, 31 grudnia 2014

Postanawiam

Postanowienia noworoczne zwykle dają mi poczucie niewykorzystanej szansy, gdy okazuje się, że były tylko pobożnym życzeniem. Te mało istotne zwykle uciekają z pamięci jeszcze w styczniu. Choć zawsze o tym myślałam, nigdy ich nie zapisałam. Jestem zdania, że na rzeczy subiektywnie ważne zawsze można znaleźć czas. Dlatego w nowym roku postanawiam sobie tak przeorganizować dobę, by kilka rzeczy, które są mi nieobojętne jeszcze do niej dołożyć. Będą to

0. Wiara. Jak duch niedomaga, to ciało też nie daje rady. Jak Bóg na pierwszym miejscu, to wszystko na właściwym. Kto się przekonał, ten wie. To, czego inni szukają w jodze, medytacji, na Dalekim Wschodzie czy w Ameryce, ja mam tutaj, zawsze obok. Gdyby tylko marketing Kościoła był trochę lepszy, wielu nie musiałoby tak daleko szukać. W 2015 postanawiam nie stać w miejscu.

1. Sport. Będę znów biegać, bo przecież lubię. Brakuje mi czasu na rowerze albo na siłowni, tych endorfin towarzyszących wysiłkowi fizycznemu. Potraktuję to jako dodatkową przyjemność, którą zafunduję sobie w przyszłym roku.

2. Kuchnia. Lubię ją za szybkie i jakże przyjemne efekty pracy. Czuję jednak, że muszę się podciągnąć w mięsiwach, kiszonkach i przetworach (Mężu, to z miłości). Nie odrzucając oczywiście kuchni wege i słodkich wypieków. Mam również nadzieję, że zyskam małego pomocnika - popsujnika. Na razie tylko wącha.

3. Fotografia. Mam nadzieję, że już niedługo sędziwy staruszek canon zyska młodszego przyjaciela, a wtedy do mistrzostwa to już będzie tylko krok. Milowy. Na pokonanie go daję sobie czas do 2065 roku.

4. Blog. Chcę być tu regularniej, piękniej, mądrzej. Taka wirtualna rzeczywistość może być nie tylko odskocznią, ale również miejscem budowania siebie i rozwijania pasji.

5. Praca. Planuję w nowym roku spędzić nieco więcej czasu z dorosłymi, dać upust swojej kreatywności i pole do popisu ambicji.

W dalszym ciągu planuję nie narzekać, cieszyć się każdym dniem i dawać ludziom mnóstwo uśmiechu.

A tymczasem pomalowałam paznokcie na czerwono, by nie zapomnieć, jaki dziś mamy za dzień. Upiekłam sernik, buchty południowotyrolskie (to takie bułeczki drożdżowe z dżemem), zrobiłam zapiekane papryki. Chyba jestem gotowa na przyjęcie nowego roku.

Życzę Wam, żebyście nie bali się marzyć, uśmiechać bez powodu, dawać przynajmniej tyle, ile brać. Życzę pokoju w sercu, odnalezienia siebie i czasu na rzeczy ważne.

Ponadto:

Szczęścia


Czasu wytchnienia

Wielu buziaków (od mężów, żon, mam, tatusiów, córek, synów i wnuków)


 Wytrwałości w dążeniu do celu


 Zadziwienia 


Zaskoczenia


 Odpoczynku


Smacznego jedzenia


I nieszarej codzienności


 Do siego roku!


sobota, 20 grudnia 2014

47-51/52

To już przedostatni post w projekcie. Później podsumuję cały rok i zobaczymy jak z małego okruszka wyrósł całkiem niemały książę.

Tydzień 47.

Tydzień 48

Tydzień 49

Tydzień 50

Tydzień 51

Awaria i migawki z codzienności

Awaria aparatu spowodowała kolejne niechciane L4 od blogowania. Od samego początku zdjęcia stanowiły ważną (chyba nawet ważniejszą od tekstu) część tej wirtualnej strony mojego życia. Niedługo minie rok, odkąd założyłam Blok. Był noworocznym postanowieniem, pamiętnikiem pięknych dni, kartką dla myśli i miejscem realizowania pasji fotografowania świata. Mam nadzieję, że będzie ewaluował. bo dobrze mi tu.

Tymczasem dam znać co u nas, bo bardzo długo nas tutaj nie było. Prezenty mamy już spakowane, lampki w oknie powieszone, dziś kupujemy choinkę. Na spotify słuchamy już tylko jingle bells, z małą przerwą na listę trójki. Przeczytałam właśnie książkę "Moje dziecko nie chce jeść", bo faktycznie często nie chce (napiszę o tym innym razem). Dziecko owe tymczasem nabywa nowych umiejętności. Dziś na przykład nauczył się jak fruwa motyl. Fascynuje się motoryzacją i muzyką. Ojciec chciałby pewnie by został rajdowcem, ja jednak wolałabym już tego kompozytora. Tak jak podejrzewałam, nie chodzi spać o 19.

W ubiegłym tygodniu ponownie odwiedziliśmy Drezno. Chcieliśmy zobaczyć słynny drezdeński weihnachtsmarkt. Pokazałabym Wam jak było pięknie, gdyby aparat nie zaniemówił po 5 ujęciach. Przy dziesięciu stopniach Celsjusza dość trudno było poczuć prawdziwie świąteczny klimat, ale same jarmarki (jest ich tam kilka) robią naprawdę niesamowite wrażenie. Nie są oczywiście wolne od kiczu, chińszczyzny i kiełbasy, która z mięsem ma niewiele wspólnego. Ale mają swój urok, piękne dekoracje i można trafić na jakąś pyszność. Z restauracji godnych polecenia: Wenzel Prager Bierstube - nie ważne co mają do jedzenia, mają pokój zabaw dla dzieci. Cieszymy się, że nasz wyjazd przypadł na czwartek i piątek. Myślę, że w weekend poziom frustracji ze względu na dzikie tłumy mógłby sięgnąć zenitu. Myślimy już o kolejnych podróżach.

A tymczasem Święta już za rogiem. Każdy chce żeby były idealne, ale jakie to są idealne święta? Z idealną choinką, prezentami, idealnie grzecznymi dziećmi? Gospodyni domowa pragnie być może idealnego barszczu i porządku w szafach. Sama należę do osób, które lubią dopiąć wszystko na ostatni guzik. Calm down. Na szczęście dziecko torpeda uczy pokory i pokazuje, że najważniejsze to być razem. Święta to doskonała okazja żeby nakarmić duchową stronę swojego człowieczeństwa, może zaniedbaną, może zapomnianą. Nakarmić nie karpiem i barszczem, ale ciszą i modlitwą. Pokoju wam życzę, pokoju na te święta!

Poniżej kilka zdjęć, które udało mi się uzbierać w ostatnich tygodniach.

Pieczenie pierników (rok temu i dziś).



Traktor jest ostatnio na samym szczycie Jasiowych pasji.


 Drezno:


 I jeszcze kilka migawek z codzienności:



czwartek, 4 grudnia 2014

Blisko

Nigdy nie cieszyłam się z codzienności tak, jak teraz. Nigdy też nie myślałam o tym tak, jak teraz. Teraz stało się tak wyjątkowe, że czasami zatrzymuję się na chwilę, ogarniam wzrokiem to, co mnie otacza i robię pstryk w pamięci, by za rok, dwa i dziesięć przypomnieć sobie ten moment. Tak, jak pamięta się momenty z dzieciństwa, takie zwykłe, czasami nad wyraz absurdalne. Cieszę się, bo blisko mam wszystko, co kocham. Blisko, to ostatnio bardzo ważne słowo w naszych głowach.

O rodzicielstwie bliskości usłyszałam jakiś czas temu. Gdy zaczęłam zgłębiać temat okazało się, że to, co małżeństwo Searsów nazwało i opisało, dzieje się u nas w domu ("Księgę rodzicielstwa bliskości" dopiero zamówiłam i jestem ciekawa jaka część faktycznie pokryje się z naszą rzeczywistością). U nas w domu bliskość i budowanie relacji odgrywają bardzo ważną rolę. Po ponad roku bycia matką stałam się odporna na dobre rady płynące zewsząd. Ufam przede wszystkim sobie, bo wiem, że natura wyposażyła mnie we wszystko, bym dla SWOJEGO dziecka była dobrą, ba! najlepszą matką. Odkrywamy wciąż na nowo jak ważne są obecność i zaangażowanie. Jaś śpi z nami, wciąż pije mleko z piersi, a nie z butelki, jest noszony i zacałowywany. Staramy się najlepiej jak to możliwe reagować na jego potrzeby i wspierać rozwój. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą wiedzieli lepiej. Jak ubrać, czym nakarmić, jak wychować. A jednak to rodzice posiadają najlepsze odpowiedzi na szereg dziecięcych potrzeb. Nigdy nie oceniam działania innych rodziców, gdyż uważam, że każdy ma prawo do decydowania o tym, jak pokieruje swoim życiem i w jaki sposób wychowa dzieci.

Kiedy zaczynałam być matką, czyli rok z hakiem temu, nie miałam zielonego pojęcia o małych dzieciach. Nie wiedziałam jak często takie dziecko je, jak się zakłada pieluchę, jak je ubrać, nic, null, zero, próżnia. Nie obawiałam się jednak przesadnie tego, co związane z macierzyństwem. Nie przerażała mnie wizja nocnych pobudek, mimo, że moja współlokatorka z czasów studenckich słusznie poddawała pod wątpliwość moją umiejętność obudzenia się o nieludzkiej porze (wielokrotnie nie słyszałam dźwięku budzika). Nie bałam się, że sobie nie poradzę. Mam na kogo liczyć, nie byłam też pierwszą na świecie nowicjuszką w tej kategorii, ufałam naturze. Tak się złożyło, że początki mojego macierzyństwa były dość ekstremalne. Do podstawowego oszołomienia poporodowego doszło wcześniactwo (o którym też nic nie wiedziałam). W takich warunkach bardzo łatwo ulega się sugestiom otoczenia: zrób tak, nie tak, daj mu to, przecież on chce tamto, głodny, zimno, boli go. Na szczęście w porę się otrząsnęłam i zebrałam całe pokłady mojej wewnętrznej (zwykle nikłej) asertywności. Wszystko, co działo się później było skutkiem wsłuchania się we własną intuicję i poddania się falom morza miłości, które mnie zalało; to wystarczyło. W ten sposób, całkiem nieświadomie, rozpoczęłam przygodę z rodzicielstwem bliskości.

Wychowywanie to temat rzeka. Nieustannie staram się dokształcać w wielu kwestiach dotyczących dzieci. Tym, co ciekawe i cenne będę się z Wami dzielić. Liczę na to, że i Wy podzielicie się choć trochę waszym doświadczeniem i wiedzą. Zapraszam do pozostawienia śladu w komentarzach!






poniedziałek, 17 listopada 2014

Życiowa misja

Dzisiaj światowy dzień wcześniaka, nasze kolejne święto. Dzisiaj przytuliłam moje dziecko i zaczęłam szlochać jak on, gdy nie wyrobi na zakręcie. Spojrzał na mnie zdezorientowany i zaśmiał się swoim wymuszonym uśmiechem, którego używa, gdy nie wie o co chodzi. Spojrzał i pojechał dalej autem po białym dywanie. Kiedyś mu pokażę opaskę na rękę o średnicy dwóch i pół centymetra, którą gubił w szklanym domku. Może opowiem jak się bałam i jak walczył. I tak zrozumie dopiero wtedy, gdy przyjdzie mu być ojcem. Uczuć rodzicielskich nie da się opowiedzieć, trzeba je poznać, by zrozumieć.

Czasem myślę o tym kim będzie ten mały odkrywca, jak potoczy się jego życie? Może będzie sportowcem (dziś zaliczył pierwszą lekcję pływania, rokuje znakomicie), naukowcem (codziennie odkrywa nowe prawa fizyki, szczególnie interesuje go lot i upadek różnorakich przedmiotów), kucharzem (kubki smakowe ma wyrafinowane), weterynarzem (wie jak robi pies, kot, krowa, a nawet jak kica zając)... Typem spontanicznym i romantycznym (jak tata) czy rozważnym wrażliwcem (jak mama). Drogę życia wybierze sam, nam przypadła inna rola - położyć fundament by był dobrym człowiekiem. To najtrudniejsza i jednocześnie najpiękniejsza misja naszego życia.

Mamy również inny cel, poboczny, o nieco mniejszym kalibrze. Chcielibyśmy karmić odkrywczą naturę naszego dziecka doświadczaniem świata. To jest wpisane w nasze człowieczeństwo - dociekanie, szukanie, sprawdzanie, eksplorowanie, rozwój. U dzieci widać to najwyraźniej, chcą wszystkiego dotknąć, sprawdzić jak działa, znaleźć zależność. Wraz z wiekiem i kolejnymi godzinami spędzanymi przed komputerem/tabletem/smartfonem odkrywcza natura zostaje skutecznie zagłuszona. Rzeczy, które wydają się ciekawe zabierają czas, ale de facto nic nie wnoszą w życie młodego człowieka. Swoje trzy grosze dokłada oświata, konformistyczna do bólu. Jeśli uda nam się wychować człowieka z pasją, kolejna życiowa misja zostanie spełniona.


43-46 / 52






czwartek, 13 listopada 2014

Niemiecki epizod

Kilka dni temu połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i odwiedziliśmy naszych zachodnich sąsiadów. Niemcy nie są moją wymarzoną destynacją, ale nawet taka opcja podróżowania jest lepsza niż żadna. Przyznam szczerze, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Drezno to naprawdę piękne, warte odwiedzenia miasto. Na początku podróży spędziłam jeden dzień w Chemnitz, które stanowi zupełną opozycję do Drezna, tutaj naprawdę nie ma nic. No może oprócz olbrzymiej, odstraszającej głowy Karola Marksa, dla której tło stanowi wielki, szary, socjalistyczny blok. Blee. 


Wracając do Drezna. Miasto tętni życiem, zachwyca architekturą i naprawdę jest tutaj wiele do zobaczenia. O wielu polskich akcentach opowiedział nam znajomy dresdeńczyk, który (ku naszemu wielkiemu zadowoleniu) wcielił się w rolę profesjonalnego przewodnika. Udało nam się zobaczyć Galerię Obrazów Dawnych Mistrzów w pałacu Zwinger. Jeśli ktoś choć trochę interesuje się sztuką i nie obce są mu takie nazwiska jak Bruegel, Rubens, Tizian czy Rembrandt musi koniecznie odwiedzić to miejsce. My byliśmy zachwyceni, jednak na trzecim piętrze musieliśmy nieco przyspieszyć, gdyż słodko śpiący, dziewięciokilowy balast, zaczynał dawać się we znaki. Zwiedziliśmy również tzw. Zielone Sklepienie, galerię sztuki z najbogatszą kolekcją klejnotów w Europie. Obie atrakcje okazały się mało atrakcyjne dla Małego Człowieka, który po pierwszych krokach w galeriach zasypiał. Znalazło się jednak miejsce godne jego uwagi - muzeum motoryzacji. Każdy brumbrum w ostatnich dniach jest hitem, tak więc Jan nacieszył oko. Bardzo spodobała mu się część muzeum zagospodarowana z myślą o dzieciach. Najmłodsi zwiedzający mogą korzystać z sali zabaw, powiązanych tematycznie z muzeum.



Frauenkirche, czyli Kościół Marii Panny, to magnes na turystów z całego świata. Budowla została niemal doszczętnie zniszczona przez siły alianckie w 1945 roku podczas tzw. nalotu dywanowego, mającego przypieczętować druzgocącą porażkę Niemiec. Dzięki darczyńcom z całego świata została odbudowana i otwarta ponownie w 2005 roku. Co ciekawe, duża część murów zniszczonego kościoła została wkomponowana w odbudowany budynek. Podobało nam się tym bardziej, że zupełnie przypadkiem nie musieliśmy czekać w kolejce do wejścia. 

Mieliśmy zaledwie weekend, tak więc pozostałe atrakcje widzieliśmy jedynie z zewnątrz, podczas długich spacerów. Jeśli chodzi o gastronomię, to zdecydowanie najlepszy był obiad u naszych znajomych. Niestety nie poświęciliśmy czasu na wcześniejsze szukanie kulinarnych destynacji. Jako, że wstąpiliśmy byle gdzie, to i jedzenie było raczej byle jakie. Jedynie Grand Cafe przy Frauenkirche było(by) dla nas zadowalające, gdyby nie Jan, który miał natenczas wybitnie destrukcyjny nastrój. Następnym razem nie popełnimy tego błędu i tak jak (prawie) zawsze sprawdzimy w Internecie gdzie warto zajść coś zjeść. A następny raz będzie na pewno. Mamy nadzieję, że już niebawem. Zbliża się bowiem czas adwentu, a wraz z nim Weihnachtsmarkt, największy i najlepszy. Już nie mogę się doczekać. 




I na koniec kilka zdjęć z Chemnitz.