Blok nr 8

Strony

piątek, 28 lutego 2014

Krótki powrót na stare śmieci,wersja 3.0

Gdzie byłam, jak mnie nie było? Na weekendzie. To był taki nietypowy weekend, bo trwał od środy do czwartku. Jak na weekend przystało zapewniliśmy sobie rozrywki. W związku z tym, że Jaś miał umówione spotkanie ze znajomymi w białych fartuchach zarówno w środę, jak i w czwartek, postanowiliśmy zostać na noc we Wrocławiu. Powrót do miasta, w którym spędziliśmy kilka, całkiem ciekawych, lat naszego życia zawsze napawa mnie radością. Lubię patrzeć na tramwaje, którymi już nie muszę jeździć, na korki, w których już nie muszę stać, na studentów, z którymi już nie mam nic wspólnego. Miło się wraca na rynek, na ulubione lody i na szoping w wielkim mieście. Cieszę się, że Jaś może już z nami uczestniczyć w takich małych wojażach. Może iść z nami do kawiarni, może zobaczyć staromiejskie kamienice, może usłyszeć miejski gwar. Nie wiem czy wspominałam, ale Jaś jest aniołem. Wszelkie okoliczności go cieszą, nic mu nie przeszkadza. Tak więc spacerowaliśmy godzinami, piliśmy kawę, jedliśmy sushi, spotykaliśmy się ze znajomymi, a nawet byliśmy na masażu starosłowiańskich farmerów. Doskonałe mini ferie zimowe zaliczone. 


  

niedziela, 23 lutego 2014

7/52



Jaś jest telemaniakiem. Telewizor sprawia, że potrafi on obrócić głowę niemalże o 180 stopni bez uszczerbku na zdrowiu. Na nic mamine zakazy, zasłanianie, zabawianie, te małe oczka zawsze zwracają się w tę "właściwą" stronę. Jaś, gdy jesteśmy u kogoś, kto posiada (włączony) telewizor nie potrafi oderwać od niego wzroku. Przy tv bledną wszelkie zabawki, piękny miś staje się nudny, a ukochana książeczka już nie cieszy jak kiedyś. Brak telewizora w domu po raz kolejny okazał się strzałem w dziesiątkę. Dziecko zdrowsze, a my przy okazji nie spędzamy przed nim niedzieli. Fakt, omija mnie "Dzień dobry tvn", "Sędzia Anna Maria", "dlaczego ja" i wiele innych, ale uwierzcie mi, można z tym żyć. Co więcej, można z tym lepiej żyć. Mąż po powrocie z pracy nie zostaje królem pilota, a dziecko ma szansę pokochać książki i inne zabawki rozwijające wyobraźnię. Jaś wprawdzie jeszcze o tym nie wie, ale jego rodzice mają zamiar dozować mu high tech z umiarem. Nie obdarowywać go komórką na roczek, a tabletem na trzecie urodziny. Chcemy by Jaś wiedział, że stare, poczciwe gry planszowe też są fajne, i że w książce można znaleźć mnóstwo ciekawych rzeczy. A Wy, jakie macie zdanie w temacie "dzieci i technologia"?


wtorek, 18 lutego 2014

Dziś znowu święto


Jaś skończył dziś 5 miesięcy (urodzeniowych. W środowisku wcześniaków można się jeszcze spotkać z pojęciem miesięcy korygowanych, czyli liczonych od daty planowanego porodu. Według tych drugich za 5 dni obchodzimy 4 miesiące). Zdjęcie po lewej przedstawia Jasia mającego ok. 6 tygodni,a po prawej obecnie. Urósł chłopina pięknie, co nas niezmiernie cieszy. Jedną z rzeczy, którą słyszałam po porodzie niemal od każdej napotkanej osoby było "uroośniee". Zawsze miałam ochotę odpowiedzieć 'przecież wiem, że urośnie. Dzieci rosną". Nie odpowiadałam tak nie tylko z grzeczności. Większość osób wcześniactwo kojarzy wyłącznie z niską masą urodzeniową. Urośnie i hyc, co za różnica, że wylazł trochę wcześniej. Inni mówią tak, bo nie wiedzą, co powiedzieć, a "urośnie" brzmi pocieszająco. Na pewno bardziej od "O kurde, serio taki mały"? Piszę więc ku przestrodze, jeśli kiedyś spotkacie mamę wcześniaka nie mówcie jej, że dziecko uroośniee. To jej nie pomoże. Wcześniactwo wiąże się z wieloma problemami do rozwiązania. Jest ciężko fizycznie i psychicznie. Najlepiej więc zrobić pyszny obiad i przynieść go wcześniakowej mamie, która nie myśli o jedzeniu, gdy ma dziecko w szpitalu, albo jak się szykuje na 30 wyjazd do lekarza. Mi nie przynoście, jesteśmy już duzi i mamy się dobrze.

Z newsów, u naszego pięciomiesięczniaka pojawiła się biała kropka na dziąśle. Towarzyszy jej ślinotok, pożeranie rąk własnych i matczynych. Będzie ząb! 




poniedziałek, 17 lutego 2014

85 miesięcy

Dzisiaj też miało być o miłości, ale nie będę przynudzać rzewliwymi refleksjami. Tak więc w skrócie: ostatnie 85 miesięcy było nasze i nadal dobrze nam razem. Mamy, na nasze szczęście, przyjacielsko - miłosną więź, która mimo tysiąca różnic trzyma nas mocno. Oto scenka z naszego codziennego życia jeszcze kilkanaście miesięcy temu. A: "chodź szybko, zobacz jakie to ładne!" (wołam przekonana, że zobaczyłam najpiękniejszą rzecz na świecie i nie ważne czy chodzi o ubrania, meble, suszarki do naczyń czy lacie); K: "co? TO? no chyba sobie żartujesz (facepalm)". Wiele miesięcy wspólnego życia zbliżyło jednak nawet nasze gusta. Teraz słuchamy podobnej muzyki, podobają nam się te same ubrania i prawdopodobnie nie będziemy się bardzo kłócić jeśli przyjdzie nam urządzać nasze własne M. Zaczęliśmy jednak od poziomu hard, gdzie znalezienie czegoś, co spodoba się nam obojgu, graniczyło z cudem. Tak więc nie zamiłowanie do tej samej muzyki czy filmu nas połączyło. To nie była też wspólna pasja. Z wyglądu też jesteśmy raczej przeciętni. Dlaczego więc jesteśmy małżeństwem i chcemy się razem zestarzeć? Bo mamy te same wartości, no i się kochamy, a miłość przecież jest ślepa.  

Jest taka jedna rzecz, która wciąż bardzo nas różni (i to się raczej nie zmieni. Nie, to się na pewno nie zmieni). To kuchnia. Mego Męża parzy, mnie zasysa. Już wspominałam, że lubię gotować, ale chyba nie napisałam, że najbardziej lubię przygotowywać jedzenie dla tych, których kocham. Lubię mile połechtać ukochane podniebienia, lubię te zadowolone miny i uśmiechy. Lubię się starać i lubię jak mi wychodzi. Lubię robić ciastka, bo dość trudno je zepsuć. Jeśli też lubisz robić w kuchni trochę więcej niż tylko gotować wodę na herbatę, polecam poniższe kruche ciasteczka. Są proste w przygotowaniu, pyszne i bardzo ładne. A ja jak każda kobieta lubię ładne rzeczy.





Żeby zrobić takie ciasteczka potrzebujesz:

* 450 g mąki
* 250 g masła (zimne, pokrojone na kawałki)
* 1,5 łyżczeczki proszku do pieczenia
* 130 g cukru
* 1 jajko (*+ jajko do posmarowania ciastek)
* konfitura malinowa (tutaj należy dodać swój ulubiony smak)

Przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia. Dodać resztę składników i siekać nożem aż składniki w miarę się połączą. Później szybko zagnieść ciasto rękami, uformować kulkę i schować na pół godziny do lodówki. Piekarnik nagrzać do 180 stopni. Część ciasta rozwałkować i wykrawać całe serduszka (w tym momencie możesz zaangażować dzieci, jeśli takowe posiadasz), posmarować je konfiturą - nie dzieci, serca. Drugą część ciasta rozwałkować i wykrawać serduszka "dziurawe", które nakładamy na te posmarowane konfiturą. Posmarować rozbełtanym jajkiem (nie zapomnij o brzegach, wtedy ładnie się skleją). Pieczemy na pergaminie ok. 10-12 minut, aż ładnie się zarumienią. Dziecinnie proste. Smacznego.

Jeśli ktoś jest w miarę dobry z matematyki, to sobie obliczył, że 85 miechów to 7 lat + 1 miesiąc. Jako, że miesiąc temu nie wspomniałam o naszej szczęśliwej siódmej rocznicy, dziś zrobię małą retrospekcję tych cudnych lat. Ale się zestarzeliśmy. Popatrzcie sobie. 

2007

2008

2009

 2010

2011

  2012

 2013 era przedJasiowa

 2013 era Jasiowa

I jak? Ramole z nas już?

niedziela, 16 lutego 2014

6/52



Lubię patrzeć jak Jaś śpi. Chyba każda mama lubi patrzeć, jak jej dziecko śpi. I to nie dla tego, że wtedy nie trzeba się nim zajmować, karmić, przewijać albo uspokajać. Patrzę sobie tak na niego i nie mogę uwierzyć, że jest. A bardziej, że wcześniej go nie było. I myślę sobie, ale ja cię kocham ty mały smerfie. Na śpiącego Jasia mogę sobie popatrzeć głównie w nocy, bo im Jaś starszy tym bardziej zaczyna gardzić spaniem w dzień. Świat jest zbyt ciekawy, za wiele jest do zrobienia. nie ma czasu na spanie. Chyba, że jedziemy na spacer, albo na przejażdżkę autem, to co innego.

Lubię też patrzeć na innego śpiącego faceta. Tego, który daje mi poczucie bezpieczeństwa. Tego, który ze mną tworzy ten dom. Patrzę sobie tak na niego i myślę: jak dobrze, że jesteś.

W tym tygodniu byłam zmuszona do internetowego detoxu, dlatego tak rzadko tu bywałam. Mniej internetów = więcej rozmyślań. Przy okazji walentynek myślałam więc o miłości. Brzmi romantycznie i wzniośle, ale nie o takiej miłości myślałam. Chodziło mi bardziej o miłość w czasach trudów i problemów, gdy nie ma czasu, gdy zaczyna się dużo wymagać, a mało dawać, ogólnie gdy się wali. Wtedy dochodzi się do jej sedna. Nagle sobie przypominasz, że mówiłeś "i że cię nie opuszczę", "...na złe", "i w chorobie", "i złej doli", "na zawsze". Na obrączkach mamy wygrawerowane (oprócz daty ślubu) to samo zdanie: "wymagajcie od siebie". Doskonale się sprawdza w dniach tej złej doli. Wtedy trzeba zacisnąć zęby, zrobić mężowi jajecznicę, albo kotleta (w zależności od pory dnia), przytulić, potem spojrzeć mu w oczy i rzec: denerwujesz mnie bardzo, ale jeszcze mocniej cię kocham. Trudne, wprost niewykonalne, ale myślę, że skuteczne. Jeśli Czytelniku jesteś facetem kup swojej żonie kwiatka, wycałuj mocno i wyślij smsa z pracy, że mocno kochasz. Zobaczysz, wystarczy. Jeśli w Twoim domu nie ma burzowych dni, napisz do mnie koniecznie. Napisz też jeśli znasz jakiś doskonały sposób, by burzowe chmury szybko rozgonić. Tyle dziś w temacie miłości, jutro ciąg dalszy.

Tegoroczne walentynki były pierwszymi w moim życiu, które spędziłam z dwoma facetami. Obu kocham do szaleństwa.






wtorek, 11 lutego 2014

Z cyklu przepisy ratujące życie młodej matki: pancakes'y z syropem klonowym


Dzisiaj pierwszy kulinarny post. Lubię gotować i odkąd zostałam mamą znowu robię to często. No może na samym początku nie było tak kolorowo. Przez pierwsze dwa miesiące macierzyństwa o śniadaniu przypominałam sobie o 15. Nie powalało też menu. Marcheweczka, rosółek, gotowane mięsko, każda karmiąca wie o czym mowa. Na wigilię uraczyłam się parowanym dorszem, 1 uszkiem bez farszu popitym dwoma łykami barszczu. Rarytasy to to nie były. Okrojona dieta zmuszała mnie do kuchennego kombinatorstwa. Dzisiaj, gdy Jaś ma już prawie 5 miesięcy, a ja jem trochę więcej produktów, moje pole do kuchennych popisów się zwiększyło. Niestety czas na gotowanie mam ograniczony. Wykorzystuję moment gdy Jaś zaśnie lub gdy bawi się z misiami. Ewentualnie obserwuje moje poczynania ze swojego leżaczko-niebujaczka. Gdy żaden z tych wariantów nie wchodzi w grę, a ja pilnie muszę coś pomieszać, dodać, przełożyć, nastawić, albo wyjąć, ratuje nas chusta. Dzięki temu wspaniałemu wynalazkowi upiekliśmy razem pierniczki (można zobaczyć foto w poście Matka dreadowa KLIK) i przygotowaliśmy niejedno ciasto czy obiad. Kiedy trzeba działać szybko, bo nasz brzuch domaga się jedzenia (a jak wiadomo bez jedzenia mleka nie ma), pora sięgnąć po sprawdzone, proste przepisy ratujące życie. Dziś pierwszy z nich.

Co musisz mieć żeby zrobić puszyste pancakes z syropem klonowym (skorzystałam z przepisu Liski z White Plate KLIK, choć lekko go zmodyfikowałam):

300 g mąki
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
40 g cukru (ja dałam cukier puder)
1 jajko
300 ml mleka
200 ml maślanki naturalnej (może ją zastąpić zsiadłe mleko albo kefir)
75 g masła

Instrukcja:

1. W garnuszku rozpuścić masło i poczekać, aż trochę ostygnie.

2. Suche składniki (to jest mąkę, proszek do pieczenia i cukier) wymieszać w jednej misce.

3. W drugiej misce zmiksować jajko z mlekiem i maślanką (ja najpierw zrobiłam kogel mogel z jajka, a później dodałam mleko i maślankę).

4. Powoli dodać suche składniki do mokrych i miksować aż dokładnie się połączą.

5. Kapnąć kroplę oleju na patelnię, rozsmarować ręcznikiem papierowym i mocno rozgrzać (w tej czynności pomógł mi mój niezastąpiony Mąż).

6. Kłaść po łyżce ciasta i smażyć aż się zarumienią.

15 minut i syty obiad gotowy.

My zjedliśmy z syropem klonowym i było pysznie, czego i Wam życzę!