Blok nr 8

Strony

niedziela, 30 marca 2014

12/52 i wiosenne przesilenie


Dopadło mnie wiosenne przesilenie, stąd moje blogowe L4. Objawia się ono chroniczną niemocą zrobienia czegokolwiek oraz niestety przeziębieniem. To sytuacja dla mnie nowa, bo chorować zdarza mi się bardzo rzadko. Zwykle początki choroby zwalczam miodem, czosnkiem i siłą woli. Tym razem skupiłam się na wiośnie w rozkwicie zamiast na walce z katarem i bolącym gardłem, no i wylądowałam na chwilę pod kołdrą. Na chwilę, która przypomniała mi jak witałam ubiegłoroczną wiosnę. Również pod kołdrą, niby zdrowa, bo ciąża to nie choroba. Chwilowy entuzjazm, że chwilę sobie poleżę minął w okamgnieniu. Już nie chciałam nadrobić tefałenowskich zaległości, już nie chciałam czytać nowej książki, ani nawet słodko pospać. Leżenie w łóżku całymi dniami wydaje się cudowne, ale takie nie jest. Dla mnie nawet pół dnia już nie jest cudowne. Chorobo akysz, wiosno przybywaj!

Nawet jeśli nie wychodzicie z domu, to cała rzesza blogerów już wam doniosła, że nadeszła wiosna. Do nas też przyszła. Dość niespodziewanie, bo całą zimę stała za rogiem i wchodziła zimie w paradę. Witamy ją serdecznie i z nieukrywaną radością. Jaś spędza na dworze o wiele więcej czasu, a ja nie mogę oprzeć się pokusie zrobienia zdjęć wszystkim kwitnącym drzewom. Tak więc dzisiaj, oprócz zdjęcia z serii 52, zew natury.



niedziela, 23 marca 2014

piątek, 21 marca 2014

Jak upiec tort


Jeśli Twoje dziecko też obchodzi półurodziny, albo roczek, albo 7 miesięcy i trzy dni, możesz upiec mu tort. Jeśli nie masz dziecka, a jesteś zbyt chuda, albo chcesz zaimponować mężowi, też możesz go upiec. Możesz nim uraczyć teściową, chłopaka, albo szwagra. Jak na tort przystało jest kaloryczny, niezbyt zdrowy i bardzo pyszny. Ta ostatnia cecha oczywiście dominuje nad pozostałymi. Zachęcona pochwałami poczęstowanych, polecam dalej. 

Wertowałam mój nowy nabytek, to jest „Moje wypieki i desery” Doroty Świątkowskiej, w poszukiwaniu czegoś pysznego, efektownego i niezbyt pracochłonnego. Tort kajmakowy nie jest zbyt trudny do wykonania, czego dowodzi fakt, iż upiekłam go w towarzystwie niezbyt śpiącego Jasia. Jest on dość spokojnym dzieckiem, jednak jego cierpliwość też się kiedyś kończy. Tort ten nie wymaga również wyjątkowych zdolności kulinarnych, wystarczy postępować zgodnie z instrukcją. Ta poniżej. 

Żeby upiec tort kajmakowy z bananami potrzebujesz:

120 g mąki pszennej
45 g mąki ziemniaczanej
165 g drobnego cukru
5 jajek (powinny mieć temperaturę pokojową)
1/3 szklanki suchego maku

500 g zimnego serka mascarpone
250 ml schłodzonej śmietany kremówki, ja użyłam 30%
200 g masy kajmakowej

3 banany
szklanka zimnej, mocnej herbaty

Instrukcja: Białka oddzielić od żółtek i ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania dodać powoli cukier, a następnie dodawać pojedynczo żółtka. Mąkę pszenną i ziemniaczaną przesiać przez sitko i połączyć z makiem. Delikatnie połączyć szpatułką z ubitymi jajkami. Masę wylać do tortownicy, wygładzić powierzchnię. Piec ok. 30-40 min w temperaturze 160-170 stopni. Teraz najlepsze! Wyjąć gotowe ciasto z piekarnika i z wysokości ok. 60 cm upuścić blachę na podłogę. Serio. Ma to zapobiec opadnięciu ciasta. Moje nie opadło. Nie wiem czy to dzięki temu zabiegowi, ale zabawa była przednia. Odłożyć do uchylonego piekarnika do wystygnięcia. Zimne ciasto podzielić ciasto na trzy blaty. Serek mascarpone i kremówkę utrzeć na sztywną masę, a następnie dodać kajmak. Zmiksować do połączenia składników. Dolny blat ciasta nasączyć 1/3 szkl. herbaty, wyłożyć część kremu, ułożyć plasterki banana, przykryć kolejnym blatem, krem, banany, górny blat, krem. Można posypać po wierzchu makiem, będzie jeszcze ładniej. Życzę smacznego!




środa, 19 marca 2014

Pół roku


Pół roku to mało czy dużo? Pół roku to jeden semestr na studiach. To mało. Pół roku to 183 dni, gdy mamy rok przestępny. Całkiem niewiele. Pół roku to tyle, co od środka lata do środka zimy. Mija szybko. A jakie było nasze ostatnie pół roku? Szczęśliwe, trudne, spełnione, inne. 

Nasze ostatnie pół roku to Ten mały człowiek. Całkiem nieświadomy tego, że odmienił nasz świat. Nauczył pokory, nauczył czekania, nauczył nocnego wstawania, nauczył rezygnować z siebie. Tylu rzeczy nas nauczył, nie robiąc prawie nic. Będąc. Pokazał, że najważniejsze czego człowiek potrzebuje to miłość i obecność. Myślę, że tyczy się to nie tylko niemowląt. 


Co było trudne? Zderzenie z rzeczywistością wcześniactwa, szpital, walka o gramy, nasze całotygodniowe rozstania, zderzenie z polską służbą zdrowia, z niekompetencją specjalistów, z niezrozumieniem otoczenia. Trudna była walka o laktację, trudne było ulewanie całą parą, trudna była rehabilitacja (ona trwa nadal, ale nie jest już taka trudna, bo mamy najdzielniejsze dziecko na świecie). Paradoksalnie wstawanie w nocy nie jest dla mnie trudne. Cieszę się po pierwsze dlatego, że Jaś chce jeść. Poza tym upewniam się, że wszystko jest w porządku. Nie wiem czy mamy tak zwanych dzieci donoszonych sprawdzają czy ich dziecko oddycha. Ja robię to często, mimo, że mam czujnik bezdechu. 

Po pół roku Jaś jest niemal 4,5 raza większy. Jest zdrowy. Jest wyjątkowy. Wczoraj świętował hucznie swoje półurodziny. Przyjmował gości, częstował tortem.  


niedziela, 16 marca 2014

10/52


Nowa zabawa - artykułowanie dźwięków z zaciśniętymi ustami.
Nowa umiejętność - przewracanie się z pleców na brzuch i potrząsanie zabawką w szalonym tempie.
Nowe doznania - zapach tulipanów.
Nowe obiekty zainteresowań - rękawica kuchenna w babeczki, widok za oknem, blaszana tabliczka z napisem havana club, kabel od ładowarki.
Hit tygodnia - marchewka i ziemniak.



sobota, 15 marca 2014

Pierwsza łyżeczka

Niech nie zmyli was tytuł, to nie była tylko łyżeczka. Jaś rozsmakował się w babcinej eko marchewce. Dzięki czujnej obserwacji dorosłych jedzenie przy użyciu sztućca nie miało dla niego tajemnic. Natomiast moje pierwsze podejście do minimalistycznej kuchni jednoskładnikowej nie było zbyt udane. Marchewka nie była dobrze rozciapkana, wobec czego Jaś nie ukrywał niezadowolenia. Szlifowałam jednak mój warsztat kulinarny i w trzecim dniu próby doszłam do perfekcji. Syn nie ukrywał zadowolenia, które wyraził poprzez zjedzenie wszystkiego co zrobiłam. Wkroczyliśmy w nową erę dorosłego jedzenia, tak więc niech nikt mi nie mówi, jaki on jest malutki.

Rozszerzanie diety to bardzo ciekawy okres w życiu niemowlaka. W przypadku wcześniaka jest o tyle trudniej, że nie wiadomo kiedy zacząć. Zgodnie z wiekiem urodzeniowym czy korygowanym? Słoiczkowe czy swojskie? Z glutenem czy bez? Sytuacja jest jeszcze trudniejsza, gdy dziecko ma refluks. Pytań rodzą się tysiące, a doradców brak. Teraz, gdy wykonaliśmy już pierwszy krok, śmiało mogę napisać, że należy wsłuchać się w głos rozsądku i bacznie obserwować swoją Pociechę. Jaś dał nam sygnał, że już pora.

Jeśli któraś z Mam chciałaby pierwszą łyżeczkę przygotować dziecku sama, już zdradzam jak to zrobiłam.

Uparowałam dwie małe, pokrojone marchewki. Użyłam ok. 250 ml wody, do której dodałam pół łyżeczki kaszki manny. Gdy marchewka była miękka zblendowałam ją z pozostałą wodą, dodając małą łyżeczkę masła / oliwy. Próbowałam z oliwą i masłem. Z masłem wydaje się smaczniejsze. Gotowe. Dziecinnie proste, prawda?

A Wy macie jakieś sprawdzone sposoby na przygotowywanie dań dla swoich Maluszków?




Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś/aś lub obejrzałeś/aś możesz polubić moją stronę o TU. Informacje o nowych postach będą spływać na bieżąco:) Możesz również poznać Bloglovin i nacisnąć follow o TU.

czwartek, 13 marca 2014

Jestem ze wsi. To widać?

Sprawa mojego pochodzenia niesie za sobą pewne konsekwencje. Między innymi to, że jestem eko z urodzenia. Zawsze jadłam eko jajka i eko marchewki, piłam eko mleko, jeździłam na eko pole, biegałam po eko łące. Nie zajadałam się chipsami i parówkami i nie sądzę żebym miała przez to skopane dzieciństwo. Jedzenie tego, co zdrowe nie było chwilową modą, fanaberią rodziców czy wymysłem mediów. Jedzenie tego, co zdrowe było podyktowane gospodarnością i zdrowym rozsądkiem.

Skoro ja byłam eko i było mi z tym dobrze, chciałabym żeby moje dziecko również wychowywało się w tym duchu. Nie nazwałabym tego filozofią, tylko maminą intuicją.

Bardzo chcę, aby moje dziecko wiedziało, że naturę należy szanować. Żeby nie ciągnęło psa za sierść, bo dziecku wolno i nie zrywało bezmyślnie kwiatków, które za chwilę podepcze. Chcę żeby moje dziecko znało nazwy drzew, odróżniało słomę od siana, wiedziało skąd się biorą ziemniaki i z czego piecze się chleb, taka tam wiejska wiedza. Chcę, żeby Jaś wiedział, że nie wszystko można kupić, a to, co najpiękniejsze, dostajemy całkiem za darmo. Trzeba tylko otworzyć oczy i wyciągnąć ręce.








niedziela, 9 marca 2014

9/52


Jaś pożegnał dziewiąty tydzień już nie tak nowego roku w nowej koszuli i z palcem w buzi. Niezmiernie smaczne są te palce. Nawet smoczek jest ostatnio przez niego lekceważony. Jedynie wymięta pielucha zachowała swoje względy i wydaje się być równie smakowita. W nadchodzącym tygodniu postaram się Jasia przekonać do nowych smaków. Skoro dziecko nie może oderwać oczu od jedzącego, to chyba znak, że też tak chce. Mam rację? 

sobota, 8 marca 2014

Co je wcześniak?

Często spotykałam się z pytaniem, co i jak taki mały człowiek je. Jak się ma kilo czterysta, to ma się bardzo mały brzuszek. Całym się jest małym, ale brzuszek, to już w ogóle, a dlaczego? Gdy w brzuchu mamy coś złego się dzieje (w moim na przykład się działo) i łożysko nie dostarcza małemu człowieczkowi wystarczająco dużo pożywienia, taki mały organizm odżywia w pierwszej kolejności mózg i serce. Bo wie, że to będzie mu najbardziej potrzebne. Brzuszek zostawia na sam koniec. Czyli jak bardzo źle się dzieje, brzuszek nie dostaje prawie nic i dlatego jest mały.

Po urodzeniu wcześniak jest zazwyczaj karmiony parenteralnie (inaczej pozajelitowo, czytaj: kroplówka). Kroplówka w rączce o średnicy 1,5 cm nie wygląda dobrze (w główce i nóżce wygląda równie źle). Następnie podejmowane są próby karmienia troficznego. Jest to żywienie pozajelitowe połączone z podawaniem minimalnych ilości pokarmu przez sondę. Sonda to taka cieniutka rurka włożona do małego żołądka przez usta lub nos. To też nie wygląda dobrze, ale dużo lepiej niż kroplówka. Jaś początkowo dostawał 2 ml pokarmu, tak więc cały obiad zostawał w sondzie i było trzeba "przepchnąć" go wodą. Po kilku dniach podjęliśmy pierwsze próby picia z butelki. Większość wcześniaków długo czeka na ten moment, bo po prostu nie potrafią jeszcze ssać. Odruch ten wykształca się ok. 32 tygodnia ciąży. Jaś, jako że urodził się w 34 tygodniu, umiejętność tę już posiadał. Dostawał więc swoją porcję , która po przechyleniu butelki mieściła się w końcówce smoczka i ssał ze smakiem. Po wypiciu wyglądał jakby przebiegł maraton. O piersi mógł sobie jedynie pomarzyć. Mama też.

Porcje pokarmu zwiększały się co ok. 2 ml / dzień, w zależności od tego jak organizm tolerował daną ilość. Jeśli po wypiciu 10 ml, 8 wyleciało nosem, nie zwiększali dawki. Wychodząc ze szpitala Jaś pił 40 ml co 3 godziny. Niektóre noworodki piją tyle w pierwszej dobie życia, ale te wyjątkowe i dbające o linię piją tyle dopiero po miesiącu.

W domu bardzo często podejmowałam próby karmienia piersią. Dziecię jednak było jeszcze bardzo małe i szybko się męczyło. Jednak praktyka czyni mistrza. Kiedy Jaś podrósł i zmężniał przylgnął do piersi i tam już pozostał. Ostatniego dnia grudnia mały ssak pożegnał stary rok i butelkę.

To wynik olbrzymiej determinacji. Zawsze chciałam karmić piersią. Wydawało mi się to takie oczywiste i naturalne. Przestało być oczywiste w najmniej oczekiwanym momencie. Po porodzie. Podjęłam jednak długą walkę o to, żeby spełnić pierwotny zamysł. Mleko matki dla wcześniaka to lekarstwo - słyszałam wielokrotnie. Wiedziałam o tym. Dlatego walczyłam o utrzymanie laktacji przez 3,5 miesiąca. W dzień i w nocy. Takich mam jak ja były dziesiątki. Spotykałyśmy się w szpitalu, w tak zwanym pokoju matek, by zawalczyć o pokarm dla naszych dzieci. Niektóre mamy nawet nie były pewne czy ich dzieci przeżyją. Ale walczyły. W nas, kobietach, drzemie olbrzymia siła i determinacja. Czasami potrafimy więcej, niż nam się wydaje, więcej, niż możemy sobie wyobrazić. W naszym dniu, życzę sobie i innym kobietom, aby ich trud był doceniany, cierpliwość wynagradzana,  a dobroć szanowana. Żebyśmy nie bały się marzyć, potrafiły znaleźć czas dla siebie i czerpały radość z codzienności. Aż tyle i tylko tyle.



sobota, 1 marca 2014

Lutowe retrospekcje

Luty zdecydowanie nie należy do moich ulubionych miesięcy, jednak w tym roku był on dla nas wyjątkowo łaskawy. Nie dał w kość zaspami po pas i roztopami po kostki. Umożliwiał długie spacery i napawanie się niebieskim niebem. W lutym Jaś dostał swoje pierwsze buty i pierwszy raz widział krowy. Z zaciekawieniem oglądał koty i psa. W chuście zwiedzał pola i łąki. Zasmakował pomarańczy, cytryn i białej czekolady przetworzonych na mleko. 

Wciąż nie mogę pojąć jak ten mały Cud przewrócił nasze życie do góry nogami. Tak niedawno myśleliśmy w lutym o sesji, egzaminach, kolokwiach i seminariach, a później o imprezach, feriach i deskach snowboardowych. A dziś myślimy o tym, czy aby nie za mało je i czy brzuch go nie boli, albo zęby nie idą. Gdy byłam bezdzietną studentką, myślałam, że dziecko daje radość, ale wszystkie związane z nim obowiązki nieco ją tłumią. Teraz, gdy jestem dzietną absolwentką, wiem, że ta radość jest o wiele większa, niż można sobie to wyobrazić, będąc bytem nie posiadającym dziecka, a jeden uśmiech może zrekompensować wiele nieprzespanych godzin. Ja, człowiek wiecznie senny i zaspany, potrafię o 7 rano śpiewać z uśmiechem zmyślone piosenki, bo Jaś je lubi. Potrafię też udawać kurę albo traktor. Te małe Cudaki odmieniają nasz świat, prawda? 


















Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś/aś lub obejrzałeś/aś możesz polubić moją stronę o TU. Informacje o nowych postach będą spływać na bieżąco:) Możesz również poznać Bloglovin i nacisnąć follow o TU.