Blok nr 8

Strony

poniedziałek, 12 maja 2014

W Sopocie

Nadszedł w końcu czas na ciąg dalszy kwietniówkowych, miłych wspomnień. Sopot przywitał nas słońcem i pysznym jedzeniem, czyli tym co lubię najbardziej. W ogóle była to podróż mocno kulinarna, nie tylko ze względu na cukiernię Sowa. Udało mi się (swoją drogą przez przypadek) spróbować wszystkiego, czym kusił mnie masterchef i top chef razem wzięci. Tak więc rozsmakowałam się w delikatnym smaku foie gras i doskonałych coquilles saint-jacques. Przy tych delikatesach chowa się moje każde, nawet najbardziej popisowe danie. Nowością był dla mnie również słodkawy smak topinamburu, który mam nadzieję wyhoduję kiedyś we własnym małym ogródeczku. Prócz jedzenia, zachwycaliśmy się morzem. Doszłam nawet do wniosku, że brak dostępu do morza w mojej małej mieścinie znacznie ogranicza moją wenę twórczą i rozwój duchowy. Pozostaje nam jedynie planować kolejną podróż, bo kwestia dostępu do tej bezkresnej morskiej otchłani, choć raz na jakiś czas, znacznie ubogaca moje życie. Cieszcie się wy, którzy macie je na co dzień. Górale też mają się z czego cieszyć, bo góry też uwielbiam. Plusy mojego płaskiego położenia są czysto praktyczne - pchanie wózka pod górę, albo po piasku jest średnio przyjemne.
Polecić możemy restaurację Cyrano et Roxane. Posłuchaliśmy trip advisora, który umieścił ją na pierwszym miejscu w Sopocie i miał rację. Było wybitnie. Odwiedziliśmy też rozsławioną zatokę sztuki, ale ta, oprócz położenia, nie zachwyciła nas szczególnie mocno. Byliśmy też na molo. Początkowo chcieliśmy zbojkotować tę opcję, gdyż pobieranie opłat za to dobro wydaje nam się zupełnie bezpodstawne, ale ostatniego dnia ulegliśmy. Niespełna trzy dni, to zdecydowanie za mało, żeby zobaczyć i zjeść wszystko na co miałam ochotę, ale wystarczająco dużo, żeby oderwać swój umysł choć na chwilę od codzienności. Było pięknie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz