Blok nr 8

Strony

czwartek, 25 września 2014

Rok

Minął rok odkąd pojawił się na świecie, wbrew złym rokowaniom, całkiem nieświadomy, że odmieni czyjeś życie. Dla nas jest cudem, walecznym Małym Księciem, bohaterem. Odkąd pojawił się w moim brzuchu, zamieszkał również w moim sercu. Tak, jakby od zawsze miał tam zarezerwowane wyjątkowe miejsce. Dlatego walka o jego życie była dotąd największym wyzwaniem w moim życiu.

18 września ubiegłego roku o godzinie 10.47 pierwszy raz zapłakał. To był dobry znak. Ważył 1440 g i miał 43 cm. Gdy neonatolog pokazał mi go i pozwolił pocałować przeżyłam jeden z tych  niemożliwych do opisania momentów życia. Pokochałam go bezgranicznie. Drugi raz zobaczyłam go po ponad 24 godzinach, wtedy ważył już 1350 gram. Płakałam tak bardzo, że nie słyszałam, co mówi do mnie pielęgniarka. W piątek, czyli w trzeciej dobie, waga spadła do 1290 gram. Wszystkie małe żebra były widoczne przez cieniutką jak papier skórę, w maleńką rączkę była wbita igła z sączącą się powoli kroplówką. Cud narodzin fatalnie zmieszał się z walką o każdy dzień. Po dziesięciu dniach Jaś odzyskał wagę urodzeniową. Nigdy wcześniej i nigdy potem 10 gram nie miało dla mnie takiego znaczenia. Po wyjściu ze szpitala zamieszkałam w małym pokoiku nieopodal szpitala, w mieszkaniu, które dzieliłam z miłą starszą panią, jej wielkim kotem i królikiem. Wstawałam rano, jadłam chleb z dżemem, albo bułkę z szynką i szłam do szpitala. Na Polnej czułam się jak u siebie, znałam skróty, boczne wejścia, miałam znajome na innych oddziałach. W czwartki przyjeżdżała moja mama z torbą pełną czegoś dobrego na kolejny tydzień. W piątek wieczorem przyjeżdżał mój Maż. Nie spędzaliśmy razem całych dni, bo mógł być przy inkubatorze jedynie przez godzinę dziennie, ale odzyskaliśmy wspólne noce. Marzenie by obudzić się znów przy nim, a nie w szpitalnym łóżku się spełniło. Z okazji jesieni, która zaskoczyła mnie w niezbyt oczekiwanym momencie, musiałam kupić buty. Wybrałam sobie bardzo ładne, ale i drogie. Mąż powiedział, że możemy je kupić, jeśli nie będę już płakać. Kupiliśmy, słowa dotrzymałam przez 3 godziny.
To na niego spadł obowiązek przygotowania mieszkania na przybycie nowego lokatora. Spisał się wyśmienicie, mimo moich obaw, że nie będzie dziecka w co ubrać, ani w czym umyć. 16 października nadszedł tak długo wyczekiwany dzień - wróciliśmy do domu. Odtąd było z nami dwukilogramowe szczęście, któremu podporządkowałam całą codzienność. Zaczęły się niekończące się wizyty u specjalistów, rehabilitacja, walka o laktację. W sumie odbyliśmy ponad 40 wizyt u różnych lekarzy. „Ćwiczyliśmy” Vojtą (metoda rehabilitacji) 155 dni. 31 grudnia zrezygnowaliśmy z butelki na rzecz piersi. Założyłam nawet zeszyt, w którym zapisywałam pory karmienia, ile wypił, jakie dostał leki, daty wizyt, zmieniającą się wagę. Stąd wiem na przykład, że 25 listopada czyli po ponad dwóch miesiącach od narodzin uzyskał wagę „standardowego” noworodka – 3600 g.   

Wciąż był maleńki, wciąż słyszałam to okropne „urooośnie”, wciąż bardzo się bałam. Dopiero jako pięciomiesięczniak nauczył się chwytać zabawki. Później, w wieku 5,5 miesiąca wykonał pierwszy przewrót z pleców na brzuch, na plecy o własnych siłach nauczył się wracać w 7 miesiącu. 9 miesiąc był przełomowy – Jaś samodzielnie usiadł, zaczął raczkować i wstawać przy meblach. Krótko przed ukończeniem 11 miesiąca zaczął chodzić przy czym się da, a trzy dni temu, 22.09.2014, postawił swoje pierwsze samodzielne kroki. Waży ok. 8,5 kg, mierzy ok. 74 cm. Pięknie mówi mama, w szczególności, gdy coś chce. Tata i baba padają bez okazji. Pięknie je rączkami. Uwielbia pana Brumelka i jego traktor, ferrari od taty, wąchać kwiatki i ciumkać wafelki od lodów.

Dzień urodzin, świętowaliśmy z „trzydniówkową” wysypką (stąd ta kwaśna, chorobowa mina). Byli też goście, tort biszkoptowy z kokosową bitą śmietaną i mango, tarta czekoladowa ze śliwkami, drożdżowy i inne pyszności. Ale to dopiero początek świętowania, kolejna impreza jeszcze przed nami.

 A tak było rok temu:








3 komentarze:

  1. Wzruszylam sie czytajac. Kiedys ta historia nie wycisnelaby ze mnie lez, ale teraz wszystkie takie opowiesci odbieram inaczej. 11mcy temu na swiat przyszedl moj synek i mimo ze medycznie zupelnie inna historia, przezycia niektore mialysmy wspolne, podobne. Ja przeplakalam ponad 3 tygodnie w szpitalach - pierwsze tygodnie zycia mojego synka. Dzisiaj, po prawie roku, wracam czesto myslami do tamtego czasu. Wszystko juz za nami, na szczescie. Patrzac na te fotki widze, ze u Was tez juz slonce :-)
    Pozdrawiam! Wszystkiego najlepszego!
    Kasia (z grupy blw na fb)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też 11 miesięcy najwspanialszych mam za sobą, ,, najwspanialszych ale i najtrudniejszych,,, ciągły strach o moje dziecko mnie wewnętrznie zabijał. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze... ja wracałam z szpitala codziennie do domu...miałam 2 godz Drogi samochodem...o 7rano wyjeżdżam z domu a o 21.30z szpitala.,, i tak przez 7 tygodni. 7 tygodni które tak głęboko wryly się w moje serce ze nigdy nie wyjdą. ..7 tygodni największego strachu jaki w życiu kazano mi doświadczyć. ..7 tygodni bólu który przebijal mi serce.a teraz patrze na mojego prawie roczniaka i wiem ze dla niego warto było znieść wszystko. Życzę wam dużo zdrowia i najwspanialszych chwil:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kilka dni temu wkroczyłam w 8mc ciąży, jeszcze 2 miesiące i nasz Adaś będzie z nami. Dziś zamiast tętna Adasia, usłyszałam czkawkę. Czkawkę którą Kocham nad życie :)

    Śledzę Twojego bloga z wielkimi emocjami, z prawie codziennym oczekiwaniem na post, na zdjęcia.
    To cudowne jak Wasz syn urósł, jak się zmienia z dnia na dzień. To cudowne, że umiesz to tak opisać.
    Sto lat, dla Małego Księcia :)

    OdpowiedzUsuń