Blok nr 8

Strony

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Między górami i w czereśniowym raju

Jest takie miejsce na ziemi, do którego zawsze chętnie wracamy i to raczej nigdy się nie zmieni. Nie jest to żaden raj pod palmą, żaden Egipt, ani słoneczna Italia (chociaż tam też lubimy wracać). Pomiędzy niezbyt wysokimi szczytami Sudetów, z dala od miejskiego zgiełku, pod okiem Marii Śnieżnej, u stóp Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego, mieści się mała wioska, Międzygórze. Są tam ze dwa sklepy, pizzeria, kawiarnia (o wdzięcznej nazwie Marianna, którą uwielbiamy), kilka miejsc gdzie można zjeść i się wyspać, a poza tym morze zieloności, góry, strumyki i cisza. Ktoś kiedyś powiedział, że "w górach jest wszystko, co kocham" i o ile są tam mój Mąż i Syn, to wszystko się zgadza. Tam można przestać zerkać na zegarek, można słuchać ptaków i moczyć nogi w strumieniu. Poza tym jest naprawdę pięknie. W erze przedjasiowej spędzaliśmy długie godziny wędrując po górach. Teraz zmniejszyliśmy tempo, zredukowaliśmy wysokości i włączyliśmy tryb chill out and slow down.


Tym razem pogoda nas nie rozpieszczała i w niwecz poszły moje plany pikniku na polance przy strumyku, ale nie zniechęcaliśmy się i dzielnie wykorzystywaliśmy każdą chwilę bez deszczu. Odwiedziliśmy Ogród Bajek, w którym Jaś zasnął, bo drewniane postaci z bajek były niczym w porównaniu z ekstremalnym rajdem do ogrodu. Widzieliśmy po raz enty Wodospad Wilczki, jedliśmy pizzę i kiełbę z grilla. Byliśmy nawet na dancingu z latynoskim grajkiem, ale Jaś miał humor raczej niedancingowy. Jeśli znudziły ci się już wczasy pod palmą, twoje biuro podróży zbankrutowało albo na przykład nie chce ci się gonić dzieci po plaży, wpadnij do Międzygórza, pod górę tak łatwo nie uciekną.


W drodze powrotnej wstąpiliśmy do znanego nam już Arboretum w Wojsławicach. Powodem tej wizyty był otwarty już sezon czereśniowy. Nie wiem czy wiecie, ale prócz tryliarda przepięknych roślin, jest tam sad. W sadzie tym, na 12 hektarach znajduje się ok. 2500 drzew, w tym ok. 200 historycznych odmian czereśni. Co więcej, można je jeść do woli, bo jest to uprawa niekomercyjna. Zapomnieliśmy wobec tego, co to umiar i korzystaliśmy, aż zaczęły nas boleć brzuchy. Ale spokojnie, to z przejedzenia, z tego co wiem, nie są tam stosowane żadne nawozy sztuczne, co jest dodatkowym, wielkim plusem, tego czereśniowego raju. Oczami wyobraźni widzę, jak cieknie wam ślinka na samą myśl, no bo kto nie lubi czereśni? Jest tu ktoś taki?



 No to jakie macie plany na wakacje?


sobota, 28 czerwca 2014

Kiedyś tam

Obejrzałam wczoraj film o wcześniakach. Sygnały dobiegające z oddziału neonatologicznego przywołały w mojej pamięci żywe obrazy wspomnień. Pamiętam ten czas bardzo dokładnie. Idę szybkim krokiem, takim na jaki pozwala mi dopiero gojąca się rana, przez izbę przyjęć, na skróty, 3 piętro, dzwonek, szoruję ręce, dzień dobry, proszę o kluczyk do szafki, oddział, szoruję ręce, siadam przy inkubatorze, robię zdjęcie dla Męża, szoruję ręce, otwieram mały otwór, głaszczę go po głowie, chwytam za rękę, kocham cię, wychodzę przygotować porcję mleka, wracam, szoruję ręce, trzymam jego głowę między kciukiem, a palcem wskazującym, karmię moje dziecko, karmię długo, każdy łyk to sukces, nie dopił 4 ml z 10, to nic, może ma gorszy dzień, układam, go tak, by głowa była wyżej od żołądka, siadam, modlę się, telefon, wychodzę, przybrał 10 gram, no, też się cieszę, wracam, szoruję ręce. Dni zdawały się nie mieć końca. Noce były takie puste. Tak, samotność to taka straszna trwoga. Nie wiedziałam wtedy jak będzie, ale nigdy nie pomyślałam, że będzie źle. Wola walki człowieka mieszczącego się na dwóch dłoniach nie pozwoliła mi wątpić. To był trudny czas, pachnący żelem do szorowania rąk, z dźwiękiem pulsoksymetów oznajmiających o spadku saturacji, odbijających się głośnym echem w głowie. To był czas, w którym moc w słabości się doskonaliła. To był czas wielkiej miłości.

Królu mój, Ty śpij, Ty śpij, a ja -
Królu mój, nie będę dzisiaj spał,
kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
kiedyś tam.
Ale dziś jesteś maleńki jak okruszek,
który los rzucił nam.


Królu mój, Ty śpij, Ty śpij, a ja -
Królu mój, nie będę dzisiaj spał, 

Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
kiedyś tam, kiedyś tam...


Jaś ma już dwie pary takowych. Nie wolno ci zwątpić. 



czwartek, 26 czerwca 2014

Tulimy się


Niedawno weszliśmy w posiadanie nosidła Tula. Zakup ten planowałam już w kwietniu (o czym pisałam TU) i obiecywałam, że opowiem, jak już kupię. Opowieść zacznę od sedna: jestem zachwycona. Lubię nosić na rękach swoje dziecko, a ono lubi być noszone, ale nie mogę posmarować chleba masłem, ani powiesić prania jak go tak trzymam. Chusta tkana sprawdzała się doskonale, ale nosidło jest szybsze i nie ma pięciu metrów. Jaś nie budzi się też przy wyjmowaniu go, co zdarzało się często przy rozwiązywaniu chusty. Klimat chusty tkanej jest mi bliższy, jednak odkąd Jaś osiągnął magiczne 7 kilo, ergonomia zwycięża. Tulę pokochał również mój Mąż. I tak sobie żyjemy, mama, tata, syn i nosidło, które pomaga nam wciąż być blisko. Nosidełko testowaliśmy już w górach, przy wynoszeniu śmieci, w centrum handlowym, na wsi i w mieście, wszędzie spisuje się na medal. Składam hołd rozwiązaniom prostym i fenomenalnym zarazem.


Podobni prawda?

Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś/aś lub obejrzałeś/aś możesz polubić moją stronę o TU. Informacje o nowych postach będą spływać na bieżąco:) Możesz również poznać Bloglovin i nacisnąć follow o TU.

wtorek, 24 czerwca 2014

Tu i teraz

Porządkowanie i składanie myśli, zamienianie ich w słowa, a tych w zdania, które tworzą spójną całość to sztuka. Odkąd pamiętam lubiłam pisać, bo dawało mi to złudne poczucie panowania nad rzeczywistością. Zwykle po długich okresach przerwy, wracałam do pisania jakimś wierszem do szuflady. Codzienność jednak słusznie domaga się uwagi. Obdarza mnie tyloma wrażeniami, smakami, emocjami, zapachami, których nie sposób pomieścić w niewydolnej pamięci. Dlatego powstało to miejsce. Mimo, że ostatnimi czasy odczuwam przemożną chęć pozostawania offline, chcę kontynuować tę blogową przygodę. Daleko mi do blogera idealnego, systematycznego, wnikliwego, takiego od a do zet, ale lubię to. Lubię tę białą kartkę, stukanie w klawiaturę łamiące ciszę i historię, która sama się tworzy. Mimo, że czasem myśli nie chcą się poddać formowaniu i sklejaniu w słowa, to nie jest stracony czas.

Jaś, główny bohater moich myśli i tego bloga zaczął raczkować.  Okazało się też, że ząb numer 1 ma przyjaciela, zęba numer 2. Obniżyliśmy łóżeczko, zamieniliśmy gondolę na spacerówkę, byliśmy w górach i na weselu. Jaś jadł truskawki, poziomki, naleśniki i zielone groszki. Żyjemy szybko i intensywnie. Zapisujemy w pamięci uśmiechy i zapach jego włosów. Kable pozostają głównym obiektem zainteresowania, odkryty został również potencjał klamerek do prania i butelek po wodzie. Zakończyliśmy rehabilitację i wizyty u pani neonatolog, która powiedziała, że Jaś jest "fajny" i nie musimy się jej więcej pokazywać. Gdzieś w międzyczasie świętowaliśmy pysznym ciastem skończone 9 miesięcy życia. Tu i teraz są piękne.

Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś/aś lub obejrzałeś/aś możesz polubić moją stronę o TU. Informacje o nowych postach będą spływać na bieżąco:) Możesz również poznać Bloglovin i nacisnąć follow o TU.

22, 23, 24, 25/52

Tydzień 22: Jaś przyjął pozycję do raczkowania, której nie widać na tym zdjęciu.
Tydzień 23: Jaś eksploruje lasy (pola, łąki i wertepy też). Bawi się również na weselu.
Tydzień 24: Jaś większy od siebie po urodzeniu o 5,5 raza. Usiadł samodzielnie. Ma pierwszego zęba.
Tydzień 25: Jaś 9-miesięczny w górach. Raczkuje. I ma drugiego zęba.

środa, 11 czerwca 2014

Niespodzianek bez liku

Ten post miał być zupełnie o czymś innym, ale Jan napisał inny scenariusz. Jak co rano, leżeliśmy razem w łóżku (to znaczy ja leżałam i z zamkniętymi oczami dawałam dziecku do zrozumienia, że potrzebuję jeszcze jakichś dwóch godzin, a Jaś eksplorował drugą część łóżka, opuszczoną już przez tatę). Zwykle co jakiś czas otwieram lekko oczy, żeby sprawdzić czy dziecko nie opuściło bezpiecznej strefy. Tak było i tym razem, tyle, że natychmiast otworzyłam je szerzej, bo Jan dostojnie siedział przy mojej głowie i mi się przyglądał z otwartą buzią. Słowo klucz to: siedział. On dotąd nie siedział. A dzisiaj usiadł.


Dotąd również nie miał zębów. Przedwczoraj jednak, gdzieś w czeluściach pękniętego dziąsła coś ukłuło mnie w palec. Nie odkryłabym tego novum, gdyby nie bananowo-owsiane placuszki, które wkładałam mu do buzi, udając, że z owocami nie mają one nic wspólnego. Bo owoce mojemu dziecku nie smakują. Mówię wam, teorie typu "nie-dawaj-dziecku-owoców-w-pierwszej-kolejności,-bo-jak-raz-spróbuje-to-warzyw-nie-ruszy" nie mają nic wspólnego z prawdą.

Odkąd weszliśmy w posiadanie krzesełka do karmienia, mam więcej prania, częściej myję podłogę, a Jaś uczy się rozrzucać, rozgniatać, ciapkać, dziamdziać i trafiać do buzi. Jest to na tyle absorbujące, że mogę nawet umyć naczynia, uwzględniając 30 przerw na podniesienie z podłogi mango, któreś mu jakoś samo z rączki wylatuje.